Szkolenie.
Warunki szkolenia praktycznego do licencji pilota balonu wolnego w latach 80-tych ubiegłego wieku obecnym kursantom nie przyśniłyby się w najgorszych snach.
Włocławek, lotnisko Kruszyn, połowa kwietnia 1988r. Mimo, że to podobno wiosna – wiosny w niczym nie przypomina. Deszcz na przemian ze śniegiem, lód i błoto. Często „wiaterek”. Temperatura ledwo powyżej zera, a w nocy mróz. W taki to piękny dzionek zjawiliśmy się w Kruszynie my, czyli Bolek Pych i piszący te słowa. Miał z nami uczyć się dyrektor Aeroklubu Warszawskiego Andrzej Michałowicz ale wykpił się obowiązkami. On będzie dojeżdżał. Zabudowania lotniska to hangar i przecudnej urody barak w którym ogrzewania raczej nie ma bo by się mógł spalić oraz murowany budynek z „wieżą” i warsztatami. My oczywiście kwaterujemy się w baraczku. Kierownikiem kursu jest instr I klasy Ireneusz Cieślak z Poznania mający do pomocy instr II klasy Krzysztofa Kocota z Krakowa. W sumie na kursie jest ok. 10 osób w tym dyrektor Aeroklubu Włocławskiego Henryk Kierzkowski. Przywieźliśmy ze sobą balon „Kościuszko” na którym, z braku innego musimy się wyszkolić. Żeby przybliżyć „młodym” adeptom warunki powiem, że spaliśmy na wojskowych, wyleżanych wyrkach w ubraniu jak do lotu czyli dres wojskowy, na to kombinezon lotniczy tak zw. „Herman” nazwany tak ku czci lotnika kosmonauty Hermana Titowa, na to kurtka zimowa, na nogach buty, a na głowie futrzana pilotka. I tak wiele nocy. Przez pierwszy tydzień loty w kratkę, aż pojawiło się kilka dni w miarę pogodnych i do tego dojechali z balonami przyjaciele z Rybnika. Szkolenie nabrało tempa. Opis takiego lotu zamieszczam w rozdziale „Pierwsze podskoki”. Kończyliśmy przy pięknej, słonecznej pogodzie. „Laszowanie” wykonaliśmy razem ja i Henio Kierzkowski. Cieślak poleciał z nami kontrolnie po czym kazał lądować przy drodze polnej i wysiadając z nieodłącznym papierosem w ustach, stwierdził: „a tera zabijajta się sami”.